Eric-Emmanuel Schmitt

Frederick albo Bulwar Zbrodni

Teatr Ateneum w Warszawie

RECENZJA:

Eric-Emmanuel Schmitt „Frederick albo Bulwar Zbrodni”
Teatr Ateneum w Warszawie

„To już trzecia polska premiera na scenie Teatru Ateneum – po „Libertynie” (o Denisie Diderocie) i „Nocy z Don Juanem” – sztuki francuskiego dramaturga i wykładowcy filozofii Erica-Emmanuela Schmitta. Bohaterem komediodramatu „Frederick, czyli Bulwar Zbrodni” uczynił autor Fredericka Lemaitre’a, jednego z największych aktorów dziewiętnasto-wiecznego Paryża. Akcja toczy się za kulisami teatru na Bulwarze Zbrodni. Nazwa ta przylgnęła do Bulwaru du Temple w Paryżu, gdzie w epoce romantyzmu mieściły się liczne teatry, od tamtych czasów nazywane bulwarowymi. „Fredericka, czyli Bulwar Zbrodni” napisał Schmitt specjalnie dla Jean-Paula Belmondo, który grał Lemaitre’a przez kilka sezonów. Reżyser Wojciech Adamczyk w tej roli obsadził Piotra Fronczewskiego i chyba trudno o lepszy wybór. Rolę paryskiego gwiazdora mógł zagrać wiarygodnie tylko ktoś, kto sam zaznał smaku sławy i uwielbienia widzów. A Piotr Fronczewski niewątpliwie jest kimś takim. Podobnie jak Belmondo, posiada ów szelmowski wdzięk „kochanego łobuza” wraz z niebywałą vis comica i łatwością aktorskich transformacji. Fronczewskiemu przydały się też doświadczenia kabaretowe. Już w jednej z pierwszych scen mógł użyć tonacji buffo, brawurowo wyprowadzając w pole agentów policji, pojawiających się w garderobie Lemaitre’a, w ślad za ukrytym przezeń zranionym manifestantem. Autor dał też bohaterowi szansę przypomnienia sobie ról wielkiego repertuaru w delikatnie rysowanych scenach miłości, kiedy już jako człowiek leciwy uległ podszeptom Amora, odpowiadając na wyznania miłosne pięknej, młodziutkiej Berenice, panny z arystokratycznych sfer, córki ministra policji (w tej roli subtelna i utalentowana debiutantka Magdalena Górska). Fascynujące sceny z udziałem Fronczewskiego – Lemaitre’a mogły mieć miejsce dzięki udanej współpracy całego zespołu. Pewną siebie gwiazdę scen, pannę George, cudownie zagrała Ewa Wiśniewska, a usiłującą zająć jej miejsce, choć dysponującą znacznie mniejszym talentem, Precieuse – Magdalena Wójcik. Wdzięczne rodzajowe postaci stworzyli Krzysztof Tyniec jako rasowy antreprener Harel i Jan Kociniak w roli dostarczyciela nieporadnych tekstów Cussonneta. Perłą okazał się zagrany przez Jana Matyjaszkiewicza epizod zramolałego Hrabiego de Pillement, bezskutecznie usiłującego zemścić się na Fredericku za ośmieszenie jego grafomańskiej dramy. Inteligentnie napisana, erudycyjna komedia z łezką znalazła w Teatrze Ateneum znakomitych wykonawców, biegle poprowadzonych ręką Wojciecha Adamczyka. Śmiech i wzruszenie w najlepszym stylu. Polecam.” (RZECZPOSPOLITA)

„Nie będzie przesadą zauważyć, iż utalentowany dramaturg francuski Eric-Emmanuel Schmitt zadomowił się na dobre w Teatrze Ateneum. Oglądaliśmy tu już z przyjemnością jego „Libertyna”, potem „Noc z don Juanem” (bez przyjemności, ale to trzeba złożyć na karb debiutu autora), nie oglądaliśmy „Wariacji enigmatycznych” (wystawianych z sukcesem w Teatrze TV), ale za to teraz możemy udać się na „Fredericka, czyli Bulwar Zbrodni”. A warto. Schmitt opowiada o teatrze bulwarowym, ukazując jego nędzne i wzniosłe zarazem życie od kulis, obierając za głównego bohatera Fredericka Lemaitre’a, znanego aktora francuskiego, który od lat 30. XIX w. królował na francuskim bulwarze, osobliwie zaś na tzw. paryskim Bulwarze Zbrodni. Schmitt traktuje pierwowzór swobodnie, to i owo zmyśla, opowiada romansową przygodę aktora z młodziutką arystokratką, snuje dramatyczne opowiadanie o konflikcie bulwaru z władzą, czyniąc zeń nieledwie serce oporu i skrzydlatego Pegaza naraz, ale nieważne, ile w tym prawdy metrykalnej. Jest tu bowiem prawda artystyczna, opowieść o teatrze popularnym, który kochany przez publiczność daje jej być może więcej niż jakakolwiek inna sztuka, a samemu teatrowi wystawia świadectwo moralne ponad jego zasługi. Oto powiada główny bohater, polemizując z ministrem policji: „Ludzie wykształceni mają zawsze poglądy poprzednich pokoleń. Wśród naszych widzów połowa jest niepiśmienna, ale to właśnie oni przyjmują nowości bez uprzedzeń”. Niech tam, brzmi to niczym francuska wersja rozważań Gombrowicza o parobkach, tyle tylko że nasz Gombrowicz kpił i z tego… Nie warto się przejmować prawdziwością czy trafnością tez Schmitta, warto natomiast obejrzeć, jak zgrabnie swoją sztukę uszył i jak idealnie przylega ona do naszego nadwiślańskiego, warszawskiego bulwaru. Ateneum bowiem nie stroni od repertuaru bulwarowego właśnie, robi tzw. spektakle dla ludzi, dające wytchnienie i chwile radości. Powie ktoś – co to za teatr, tak minimalistyczny. Ale ten spektakl właśnie przekonuje, jakie to ważne, zwłaszcza na scenie, która w obecności publiczności rozprawia o sobie . Reżyser znalazł w Piotrze Fronczewskim idealnego odtwórcę tytułowej roli – to wszak król Ateneum, artysta mający za sobą i nadal tworzący znakomite kreacje w spektaklach o szerokim adresie, co więcej artysta, który zaznał sławy kabaretowej. W tym przedstawieniu w postaci Fredericka odnajduje swoje alter ego, może pochylić się nad swoimi rolami, czasem je nawet parodiuje, cytuje (echa Cyrana pobrzmiewają tu najsilniej). Jest niekiedy – świadomie – nieznośnie manieryczny, aby po chwili ukazać swoją zmęczoną twarz i rozdarte serce. Bardzo przejmująca, prawdziwa, a zarazem pełna wdzięku i poczucia humoru rola. Fronczewskiemu partneruje dosłownie cały zespół – nie ma tu roli czy epizodu puszczonego, każdy ma swój moment, nawet występujący niemal bez tekstu Tomasz Kozłowicz zbiera brawka i szmery, tak trafnie potrafi wykorzystać chwilkę, aby zainteresować widzów postacią zakłopotanego sytuacją policjanta. Na scenie przykuwają uwagę najbardziej George Ewy Wiśniewskiej – heroina w wielkim stylu, złośliwa i bezbronna, czekająca na swoje małe szczęście, Precieuse Magdy Wójcik – aktoreczka o małym rozumku i niewielkim sercu usiłująca się za wszelką cenę wybić, Harel Krzysztofa Tyńca – pyskaty przedsiębiorca teatralny, trochę hochsztapler, niezbyt mądry, ale zakochany w teatrze. Jest też spajająca całość, nieco „usługowa” rola wszędobylskiego Antoine’a Mariana Glinki, który kilkadziesiąt razy pojawia się w tym spektaklu na scenie jako niezbyt rozgarnięty inspicjent, ale wierny teatrowi na śmierć i życie. Są wreszcie pyszne epizody: hrabia Jana Matyjaszkiewicza – zarządca gospodarstwa teatralnego i niewydarzony dramaturg i Jana Kociniaka w roli debiutującego na scenie Cussoneta – klasycznego grafomana o olimpijskich ambicjach. Niech mi wybaczą pozostali nie wymienieni tu wykonawcy, którzy poddali się z oddaniem magii tej prostej opowieści o bulwarze, teatrzyku, który zawsze myślał o publiczności i pewnie dlatego był i jest tak kochany.” (TRYBUNA)