RECENZJA

Kulturantki.pl

6 X 2020

„Kwartet” Ronalda Harwooda w reżyserii Wojciecha Adamczyka

3 października tego roku warszawski Teatr Ateneum otworzył dla widzów nową scenę – SCENĘ 20. Wydarzenie połączono z premierowym spektaklem „Kwartetu” w reżyserii Wojciecha Adamczyka. Wybierzcie się, warto.

„Kwartet” jest sztuką już niemłodą. Powstał u schyłku XX. wieku, a wyszedł spod pióra brytyjskiego dramaturga Ronalda Harwooda. Harwood był ciekawą postacią z dość nietypową ścieżką kariery. Po zakończeniu stażu w londyńskiej Royal Academy of Dramatic Art zdobywał doświadczenie zawodowe „od kuchni” jako maszynista teatralny, a później garderobiany. Tworzył nie tylko sztuki, ale także scenariusze filmowe i powieści. W 2003 r. został nagrodzony Oscarem za najlepszy scenariusz adaptowany do filmu „Pianista” Romana Polańskiego. „Kwartet” napisał kilka lat wcześniej. Sztuka doczekała się również ekranizacji filmowej w reżyserii Dustina Hoffmana, z Maggie Smith, Pauline Collins, Tomem Courtenayem i Billem Connollym w rolach głównych.

„Kwartet” odświeżony

„Kwartet” Adamczyka nie jest pokryty patyną czasu i zachowuje swoją aktualność. Orbituje przecież wokół tematów uniwersalnych, skupiając się na starości, na procesie odchodzenia, żegnania się ze światem. Podczas spektaklu dotarł do moich uszu szept, że przedstawienie jest kierowane głównie do publiczności „60+”, ale nie do końca zgadzam się z tą opinią. Do starszej pani jeszcze mi daleko, a „Kwartet” mnie zachwycił.Wojciech Adamczyk odświeżył „Kwartet” w świetnym stylu. Nic w tym zaskakującego, biorąc pod uwagę jego imponujący dorobek reżyserski. Obecny dyrektor artystyczny Teatru Ateneum zajmuje się reżyserią teatralną i telewizyjną, pracował w teatrach dramatycznych, muzycznych i w Teatrze Telewizji. Jest laureatem wielu prestiżowych nagród. W Teatrze Ateneum wyreżyserował m.in. takie spektakle jak: „Matka noc” K. Vonneguta, „Libertyn” E. E. Schmitta czy „Kolacja dla głupca” F. Vebera.

O czym jest sztuka?

Zrobienie dobrej komedii o starzeniu się nie jest łatwe. Zwłaszcza takiej, która spodoba się i seniorom, i młodszym widzom. Harwoodowi to się udało, a Adamczyk wyreżyserował ją z klasą. Sztuka jest podana w pikantnym sosie lekko uszczypliwego, ironicznego i zdystansowanego wobec rzeczywistości poczucia humoru. Bardzo brytyjskiego, przepadam za takim. Dowcipy są serwowane przez genialnie zbudowane postaci, a obsada aktorska uderza w wysokie C.Rzecz dzieje się w domu spokojnej starości dla artystów. Spotykają się w nim muzycy z kwartetu IV aktu opery „Rigoletto” Giuseppe Verdiego (opery, do której libretto napisał Francesco Maria Piave na podstawie dramatu Victora Hugo „Król się bawi”). Jean Horton (Marzena Trybała), Cecily Robson (Magdalena Zawadzka), Reginald Paget (Krzysztof Gosztyła) i Wilfred Bond (Krzysztof Tyniec) próbują odtworzyć kwartet i zaśpiewać z okazji rocznicy urodzin Verdiego dla pozostałych mieszkańców domu. Jednak tak naprawdę robią to dla siebie. Chcą znów, choć przez chwilę, poczuć się młodzi, utalentowani i podziwiani.

„Oto jak nisko upada człowiek!”

Każdy z bohaterów reprezentuje jakąś cechę charakterystyczną dla demencji. Jean bywa agresywna, Reginald  wpada w paranoję, Cecily szwankuje pamięć,  Wilfred jest erotomanem. Staruszkowie dzielnie walczą o swoją godność z niewidzialnym wrogiem, a aktorzy zręcznie balansują na granicy, za którą to co zabawne i wzruszające staje się żałosne i odpychające.Na mnie największe wrażenie zrobiła Marzena Trybała w roli Jean Horton. Scena, w której Jean pojawia się w domu spokojnej starości, mocno zapada w pamięć. Wielka diwa nie mogąca pogodzić się z tym, że lata świetności już dawno minęły, przekracza próg ze słowami: „Oto jak nisko upada człowiek!”. Kwestia wygłoszona po mistrzowsku, po prostu chapeau bas.

Wisienki na torcie

Przedstawienie jest wyjątkowe także dzięki elementom pantomimy, za którą odpowiada Bartłomiej Ostapczuk. Aktorki pantomimy, Paulina Staniaszek i Olga Gąsowska, są fantastycznie ucharakteryzowane, poruszają się z prawdziwie kocią gracją, ich mimika jest bardzo sugestywna.

Ukoronowaniem spektaklu są scenografia i kostiumy. Scenografię zaprojektowała Marcelina Początek-Kunikowska i uważam, że należy jej się za nią medal. Idealnie oddaje ducha sztuki, nie jest przekombinowana, łączy barwy i faktury w sposób miły dla oka, nic się ze sobą nie gryzie. Dekoracje są dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, jak obraz na płótnie. Piękne kostiumy przygotowane przez Annę Englert dopełniają całości.

Gorąco zachęcam do obejrzenia spektaklu. SCENA 20 znajduje się na warszawskim Powiślu, w sąsiedztwie siedziby Teatru Ateneum, w budynku Związku Nauczycielstwa Polskiego, przy ul. Wybrzeże Kościuszkowskie 35.

www.kulturantki.pl