WYWIAD

Gazeta Wyborcza

16 X 2009

Zazdrość o House’a
O reżyserze Wojciechu Adamczyku mówi się, że ma wyjątkowo szczęśliwą rękę do seriali.
Jarosław Brożek:

1. Jest pan twórcą seriali, które okazały się dużym sukcesem…
– Tak się złożyło.

2. Ma pan receptę na ich powodzenie?
– Uważam serial telewizyjny za – jakkolwiek patetycznie to zabrzmi – pełnoprawny środek wypowiedzi artystycznej. Zetknąłem się z wieloma opiniami, że skoro nie jest to wysoka sztuka teatru albo kina, to można podejść do serialu w sposób mniej zaangażowany. A dla mnie jest to tak samo ważna dziedzina życia artystycznego. Pracując przy serialu, mam dodatkową mobilizację: widz kinowy bądź teatralny rzadko wychodzi w trakcie seansu lub spektaklu, zwłaszcza jeśli zapłacił za bilet. A oglądając serial w telewizji, widz może odrzucić mój wielomiesięczny wysiłek jednym naciśnięciem pilota.

3. I walka o widza tak pana motywuje?
Zaproponowanie widzowi czegoś, co spowoduje, że nie odejdzie od telewizora, to jest coś pasjonującego! Wyzwanie artystyczne stanowi dla mnie to, że mogę wejść do cudzego domu poprzez ekran i zagościć tam przez cały czas trwania odcinka. Po prostu to lubię.

4. Można nie dzielić seriali na lepsze lub gorsze, ale pojawiają się perełki.
– Obserwuję, co się dzieje na zachodzie na Zachodzie, a zwłaszcza w USA, i jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jakie propozycje telewizje mają dla widza. Te seriale są często o wiele bardziej atrakcyjne, świeże i lepiej opowiedziane niż większość filmów. Będąc wciąż rozrywką, stają się również rozrywką inteligentną i pobudzającą do refleksji.

5. I jak na tym tle wygląda kondycja polskiego serialu? Dlaczego u nas nie może powstać serial taki jak „Californication” czy „Dexter”?
– Powodów jest kilka. Pierwszy jest taki, że stacjami komercyjnymi w dużej mierze rządzą menedżerowie, którzy chcą wydawać pieniądze z minimalizacją ryzyka. A to w ich mniemaniu oznacza kupienie czegoś, co osiągnęło sukces w innym kraju i przez to odniesie i u nas. Łatwiej jest zatem, przynajmniej z punktu widzenia księgowego, kupić format zagraniczny i zaadaptować do polskich warunków, niż ryzykować z oryginalnym polskim projektem. Drugim powodem jest to, że z serialami jest trochę jak z piosenkami – podobają nam się te, które już widzieliśmy. Pomysł na to, aby umieścić akcję w zakładzie pogrzebowym, więzieniu albo stworzyć postać lekarza, który nienawidzi pacjentów, wymaga odwagi. U nas pewnie usłyszelibyśmy, że to nie dla polskiego widza, że nie mieści się w przyzwyczajeniach, że psuje np. wizerunek służby zdrowia… Okazało się, że były to strzały w dziesią kę przełamujące przyzwyczajenia i widz to kupuje. Pod jednym warunkiem, że jest to bardzo dobrze napisane, wyreżyserowane i zagrane.

6. Więc nie ma nadziei?
– Moim zdaniem potencjał wśród polskich twórców jest, brakuje tylko odwagi wśród osób, które zamawiają. W sposób nieunikniony powiązane jest to z tym, że jakieś produkcje się nie udadzą. To nie jest fabryka gwoździ! Ale o polski serial trzeba zawalczyć. Jest jeszcze trzecia rzecz poza formatami i przyzwyczajeniami, z którą musi zderzyć się polski serial, to są fundusze. Jeśli popatrzymy, jakie pieniądze idą na realizacje zagraniczne, a jakie my możemy przeznaczyć na nasze, to widzimy przepaść. I to jest największe ograniczenie.

7. Trzeba walczyć pomysłem.
– Tak, i specyfiką. „Ranczo” dobrze dopasowało się do widowni, ale nie porażało rozmachem inscenizacyjnym, jest raczej serialem skromnym.

8. Właśnie, jaka przyszłość czeka „Ranczo”? Będzie kolejna część?
Rozmiary sukcesu tego serialu zaskoczyły nas i ogromnie ucieszyły, stąd kolejne serie powstawały ze świadomością, że mamy widza, którego nie wolno nam zawieść i za każdym razem trzeba proponować mu coś nowego. Teraz szukamy pomysłów i inspiracji, bo mamy ochotę na powrót do Wilkowyj i pracę w Jeruzalu. Będziemy to jednak robić z szacunkiem dla tych 10 milionów naszych widzów, by wiedzieli, że nadal chcemy o nich walczyć. Mówię „my”, ale największe wyzwanie stoi teraz przed scenarzystami Robertem Brutterem i Jurkiem Niemczukiem.

9. Reżyseruje pan też drugą transzę „Tancerzy”.
Ze względu na rodzaj podejmowanych problemów adresuję ten serial do młodszego widza niż dotychczas. Choć nosi tytuł „Tancerze”, to hiszpański format mówi o wchodzeniu w dojrzałość. I ja też mówię w nim o dochodzeniu do emocjonalnej dojrzałości na różnych poziomach – młodzi poznają miłość i uczą się z nią obcować, a dorośli wciąż dowiadują się czegoś o sobie i swoich związkach. Szkoła taneczna stanowi tu efektowny kostium, ale istotą serialu jest zdobywanie doświadczeń uczuciowych.

10. Jakie seriale chciałby pan jeszcze zrobić?
Wiele! Nie myślę o niczym konkretnym, choć ogromną zazdrość wzbudza we mnie „Dr House”, serial pod każdym względem wymyślony i zrealizowany doskonale. Marzy mi się mroczny serial kryminalny lub fantastyczny, co byłoby czymś nowym na naszym rynku, oraz serial prawdziwie muzyczny, w którym muzyka i taniec nie byłyby tylko ozdobnikiem.