Co ja panu zrobiłem, Pignon?
Teatr Kwadrat w Warszawie
Snajper na gzymsie i fotograf na sznurze
„Co ja panu zrobiłem, Pignon?” – Teatr Kwadrat w Warszawie
Komedia jest dobra na wszystko! Jeżeli do tego potrafi zaskoczyć i rozbawić do łez, to z pewnością, bezapelacyjnie i z czystym sumieniem możemy ją nazwać panaceum na całe zło. Do swojej domowej apteczki możemy już dziś śmiało dodać sztukę Francisa Vebera „Co ja Panu zrobiłem, Pignon?”
„Co ja Panu zrobiłem, Pignon?” to cudowna komedia omyłek. Jest to jedna z tych sztuk teatralnych, w których aktorzy doprowadzają do śmiechu widza samym chodzeniem po scenie. Pomimo że sztuka to komedią, jest ona pod względem humoru trudna. To nie uniwersalny dowcip, ale za to na bardzo wysokim poziomie. Można więc pomyśleć, że nie warto kupować biletu. Otóż nie! Cała sztuka to przewrotna przygoda charakterów.
Po podniesieniu kurtyny widzom ukazuje się wspaniała scenografia, która jest bardzo charakterystyczna dla warszawskiego Teatru Kwadrat. To przede wszystkim niekonwencjonalny pomysł na pokazanie rozkładu pomieszczeń, rzeczywiste odzwierciedlenie przestrzeni odpowiednie do miejsca i czasu rozgrywanej sztuki. Precyzję widać również w doborze rekwizytów. W spektaklu „Co ja Panu zrobiłem, Pignon?” prawdziwe są zarówno karabinek snajperski Ralfa (Grzegorz Wons), jak i osadzona na nim luneta. Takie elementy scenografii dopełniają całości sztuki.
Paweł Wawrzecki, tytułowy Pignon i Grzegorz Wons – Ralf, stworzyli bardzo dobry duet. Obydwaj aktorzy świetnie sprawdzili się w swoich rolach, pokazując przy tym paletę odcieni swojego talentu komediowego. Pignon to frustrat, cały czas nieszczęśliwie kochający swoją żonę. Ona jednak odeszła od niego do lekarza psychiatrii – Wolfa (Andrzej Grabarczyk). Natomiast Ralf to schludny, wywarzony, spokojny i na pozór bezwzględny mężczyzna, który okazuje się płatnym mordercą. Ralf i Pignon zamieszkują w hotelu, dostając sąsiadujące kwatery. Ich los splata się po otwarciu drzwi znajdujących się pomiędzy ich pokojami. Od momentu przekręcenia kluczyka w zamku wspólnego wejścia, pomyłki doprowadzające do zabawnych sytuacji zaczynają sypać się jak z rękawa magika.
Ta komedia nie kończy się dobrze ani źle. Finał tej sztuki jest furtką dla widza, który może się domyślać co będzie dalej . Jednak postaci zyskują ogromną sympatię publiczności, dlatego każdy z widzów życzy Ralfowi i Pignon jak najlepiej.
Wojciech Adamczyk – reżyser spektaklu, świetnie poradził sobie z nagromadzeniem gagów w oryginalnym tekście. Reżyseria tej sztuki była bardzo trudnym zadaniem, chociażby ze względu na fakt, że jest to komedia omyłek. Jednak Wojciech Adamczyk świetnie rozegrał całą fabułę i charaktery postaci.
Zakończenie sztuki, moment, w którym aktorzy wychodzą na scenę po podniesieniu kurtyny, również zachowuje konwencję sztuki. Każdy z aktorów prezentował się, wychodząc z różnych miejsc sceny: Paweł Wawrzecki z okna, Grzegorz Wons, Magdalena Stużyńska (Luiza – żona Pignona) przez drzwi. Do ostatnich chwil aktorzy grali swoje role, co powodowało coraz głośniejsze oklaski publiczności.
„Co ja Panu zrobiłem, Pignon?” to zabawna komedia, która na pewno umili wieczór. Bez obaw możemy wybrać się na nią z osobą towarzyszącą, bo pomimo specyficznego humoru cała sztuka tworzy niepowtarzalny klimat. Każdy z przybyłych znajdzie coś dla swojego oka, bądź ucha.. Komedia omyłek wita i zaprasza ponownie.
Katarzyna Prędotka
Dziennik Teatralny Warszawa
23 kwietnia 2012
Śmiech na sali
Sztuka wystawiana w Teatrze Kwadrat „Co ja panu zrobiłem, panie Pignon?” w reżyserii Wojciecha Adamczyka to kolejny dowód na to, że teatr komercyjny absolutnie nie musi dostarczać jedynie płytkiej rozrywki, której treść spływa po nas jak ciepły letni deszcz zaraz po opuszczeniu murów teatru
Co tu dużo kryć, sztuka Francisa Vebera jest komedią przezabawną i nie pozostawiającą widza ani na moment w stanie nawet najbardziej przygotowanej, niezburzonej obojętności. Otóż to. Uwodząca dowcipnym dialogiem, humorem sytuacyjnym jest w mocy rozśmieszyć największego ponuraka. I chyba nikogo nie trzeba długo przekonywać, jeśli tylko przywołamy inną sztukę Vebera, a mianowicie „Kolację dla głupca”. W płaczliwego nudziarza wcielił się w „Kolacji…” niezrównany w swym fachu Krzysztof Tyniec. Przyznaję, że Pignon z Ateneum śmieszy bardziej od Pignona z Kwadratu, jednak duet Wawrzecki z Wonsem (przy uboższym scenariuszu) spisał się celująco.
Temat na pierwszy rzut oka banalny: życiowy nieudacznik Pignon, z zawodu fotograf, przyjeżdża do hotelu w miasteczku, gdzie odbywa się głośny proces sądowy. Musi zrobić kilka zdjęć świadkowi koronnemu, jednak ważniejsze jest odnalezienie swojej żony, która uciekła od niego ze swoim psychoterapeutą i zatrzymała się akurat tutaj. Po nieudanej próbie spotkania się z nią, Pignon podejmuje (także nieudaną, jak to w życiu nieudaczników bywa) próbę samobójczą. No i to jest przyczynek do wplątania w swoje losy hotelowego sąsiada zza ściany, stanowczego, prawdziwego mężczyznę – Ralfa.
Niesamowite wyczyny aktorskie Pawła Wawrzeckiego, tak dobrze znanego nam ze swoich zdolności imitowania wszystkich odgłosów świata (których nie szczędzi w niniejszej sztuce) oraz nonszalancka galanteria Grzegorza Wonsa w połączeniu z komediowym animuszem ich obu, daje mieszankę wybuchową. Śmiechu rzecz jasna. Szczególnie wtedy, gdy role się odwracają (sic!) i po „zastrzyku” śmieszy zataczający się i nieposiadający się w swej bezsilnej złości Ralf, czyli Wons oraz raptem łapiący rezon Pignon, czyli poważniejący (chwilowo) Wawrzecki.
Atutem są efekty specjalne (technicznie banalne, a jednak robiące wrażenie i nieprawdopodobnie oddziałujące na wyobraźnię oglądających), żeby powołać się tylko na prześmieszną scenkę przy (oraz „za”) oknem. Sama scena przygotowana jest w taki sposób, aby widzowie mogli podglądać bohaterów jeszcze przed interakcją jednocześnie, symultanicznie. Widzimy przekroje dwóch sąsiadujących pokojów, połączonych wspólnymi drzwiami. Drzwiami, których otwarcie inicjuje wszystkie komediowe ekscesy, farsowe sytuacje.
Reżyser Wojciech Adamczyk znany jest miedzy innymi z pracy przy serialu „Ranczo Wilkowyje”. W Kwadracie zawdzięczmy mu duży zastrzyk energii. Szczególnie, jeśli wybierzemy się w piątkowe, „po-ciężko-tygodniowe” popołudnie. Sztukę gorąco polecam szczególnie wszystkim tym, którzy (tak jak do tej pory ja) sądzą, że nic w teatrze nie jest w stanie zburzyć ich założonego z góry nastawienia czy celowej odbiorczej nieprzystępności. Dajcie się zadziwić.
Sylwia Hornowska
Dziennik Teatralny Warszawa
18 listopada 2011