Emmerich Kálmán

Księżniczka czardasza (Die Csàrdàrsfürstin)

Teatr Muzyczny w Łodzi

Recenzje:

„W nowej inscenizacji Księżniczki czardasza zamiast korpusu węgierskiego pojawia się wojsko polskie. Muzyka powstaje ciągle ta sama i okazuje się, że – wbrew temu, co twierdza niektórzy – wcale nie musi wybierać się na emeryturę. Do wyreżyserowania spektaklu – pierwszej premiery Muzycznego w tym sezonie – zaproszono Wojciecha Adamczyka. – To moja czwarta Księżniczka. Teatry chętnie zwracały się do mnie z propozycją reżyserii tego właśnie utworu – mówi reżyser. – Nudno było powielać wciąż tę samą wersję, szukałem więc nowego pomysłu. Akcja operetki została przeniesiona w miejscu i w czasie; wydarzenia rozgrywają się w Warszawie i w Wilnie lat 20., a nie w Wiedniu i Budapeszcie. Adaptacji libretta dokonał reżyser, wprowadzając przy okazji parę nowych dowcipów i śmiesznych scenek. /…/ Tym, co szczególnie rzucało się w oczy, była bogata oprawa sceniczna. Barwny okres międzywojnia to dla realizatorów znakomity pretekst do ubarwienia spektaklu. Rozkoszujemy się więc wspaniałymi strojami, jakie noszą damy z arystokracji. W charakterystyczny sposób skrojone sukienki z obniżoną talią i małe, finezyjne nakrycia głowy znakomicie podpatrzyła Irena Biegańska. Ech, samej chciałoby się przymierzyć którąś z sukien… Zaplanowane w każdym szczególe są też dekoracje, a sposoby na przemeblowanie sceny całkiem pomysłowe (Paweł Dobrzycki). Scenografia to atut Księżniczki, a nigdzie chyba wygląd sceny nie jest aż tak ważny jak właśnie w operetce. Nie niesie ona treści filozoficznych ani głębokich wzruszeń – nie do tego została stworzona. Ma bawić, rozbawiać i cieszyć oko. Musi więc mieć odpowiednią oprawę. Biedna operetka traci rację bytu. W spektaklu wziął udział cały zespół teatru: soliści, chór, balet i orkiestra. Wszyscy wypadli dobrze, choć nie wszyscy znakomicie – balet mógłby popracować jeszcze nad dokładnością. Wartkie tempo akcji wciągnęło widzów, którzy śmiali się z dowcipów, rozkoszowali czardaszem i przejmowali – co z tego, że naiwnymi – perypetiami bohaterów. Mówi się, że operetka trąci myszką. Ale może to właśnie jest jej urokiem? (GAZETA WYBORCZA)”
„Operetka obnażająca bezguście realizatorów i amatorszczyznę wykonawców jest wyjątkowo niestrawna, ale pomysłowo zrealizowana i perfekcyjnie zaśpiewana okazuje się atrakcyjną rozrywka. Takie zdanie zamieścił w programie teatralnym Wojciech Adamczyk, który w łódzkim Teatrze Muzycznym właśnie wyreżyserował Księżniczkę czardasza Emmericha Kalmana. Trudno polemizować z tak postawioną tezą, zwłaszcza w kontekście najnowszej premiery Muzycznego. Przedstawienie Adamczyka jest solidne niczym stalowa konstrukcja: wystarczy na pokolenia. Dekoracje ogromne, kostiumów ponad dwieście, wykonawców ponad stu. Wszystko w jak najlepszym stylu i estetyce. A przy tym operetka choć klasyczna do bólu, to jednak z naftaliny wywietrzona. Z pewnością dobrym pomysłem było przeniesienie w czasie: w Łodzi Księżniczka czardasza osadzona jest w realiach lat 20 ubiegłego wieku. A jak piękne były to lata, gustowne, frywolne, ale i pełne elegancji – dokumentują filmy z tamtych czasów, malarstwo i literatura. Muzyce Kalmana nie przeszkadzała taka podróż w czasie, a widzowie za sprawą pracy Pawła Dobrzyckiego (scenografia) i Ireny Biegańskiej (kostiumy) mogli być oczarowani./…/ Do widowiskowości Księżniczki… przyczyniła się – równie, co scenograf i kostiumograf- Janina Niesobska. Jej choreografia ożywiała scenę, była błyskotliwie dowcipna, finezyjna i elegancka./…/ Mimo że Teatr Wielki gra Księżniczkę od bodaj sześciu lat, Czardaszkę z ul. Północnej powinni zobaczyć wszyscy miłośnicy operetki. (DZIENNIK ŁÓDZKI)”